Skip to main content

Metoda na bezpieczny backup

By 20-05-201220 listopada, 2013News

Zimą tego roku zmagałem się z czasem, przygotowując się do dwóch nepalskich fotoekspedycji (relację i kilka ciekawych materiałów można zobaczyć w najnowszym numerze PF 12). Marzyłem już o miejscach, w których życie płynie zwyczajnie, a jakoś tak inaczej niż u nas… Wiedziałem, na co się piszę, że będzie zimno, potem gorąco, że będzie wysoko (nawet bardzo wysoko), ale wszędzie raczej blisko natury, zaś całkiem daleko od cywilizacji (czyli najczęściej z dala od prądu)… Wiedziałem, że przyda się ciepła czapka, rękawiczki, śpiwór czy termiczny kubek, ale też miałem na uwadze minimalizowanie bagażu, który będę targał na własnym grzbiecie wyruszając w najwyższe góry świata.

Głównie z powodu ciężaru pierwszy raz postanowiłem nie brać ze sobą komputera, ale były też inne powody, jak choćby  mało wydajne baterie i generalnie konieczność ciągłego uważania i pilnowania całego sprzętu… Przygotowywałem się więc do pierwszej bezkomputerowej wyprawy. Uff, pomyślałem, odpocznę od pracy, od maili, gazet i wszelkiego szumu. Podelektuję się wyprawą… Ale zaraz, chwileczkę, przecież zdjęcia, filmy… Setki, tysiące plików… na fotoekspedycji fotografii będzie całe mnóstwo, filmów też całkiem sporo – tym bardziej, że mam ze sobą dwie małe kamery Contour – a bez komputera nie będę mógł ich zarchiwizować. Dotąd zawsze poza komputerem zabierałem kilka zapasowych dysków… Nadszedł więc czas na zmianę, która miała usprawnić mój Work-Flow w podróży. Tak oto rozpocząłem fascynujące poszukiwania sprzętu, który pozwoli mi zrobić kopię kart bez komputera, a jednocześnie umożliwi współpracę z iPadem.

Po długich poszukiwaniach znalazłem jedyne sensowne urządzenie, ale jak już znalazłem – całe powietrze ze mnie uszło, gdy odkryłem, że moja wynaleziona super nowinka jeszcze nie jest dostępna w Polsce. I wtedy trafiłem na stronę hyperdrive.pl, na polskiego dystrybutora. Szybki telefon, jeszcze większa nadzieja i wreszcie radosna wiadomość, że moje wymarzone urządzenie jest właśnie w drodze ze Stanów Zjednoczonych. Żałowałem jednak, że nie dotrze do Polski przed moim wylotem do Nepalu.

Na szczęście wszystko się udało… właściciel sklepu hyperdrive.pl odstąpił mi pierwsze urządzenie, które nadeszło do Polski, wyposażył je w duży dysk zgodnie z moim zamówieniem, przetestował, zapakował i kurierem przesłał do Grzegorza. Grzesiu zaś użyczył mi fragmentu swojego bezcennego bagażu podręcznego i bezpiecznie dotransportował przesyłkę do Nepalu. Uff, po trzech dniach pełnych wrażeń moje pierwsze fotografie i filmy, m.in. ze święta kolorów Holi, były już bezpieczne ;)

No właśnie, bezpieczne – ale jak? Moja – sprawdzona już w Nepalu – metoda to zabranie ze sobą sporej liczby kart pamięci, które powinny wystarczyć na cały wyjazd, oraz archiwizowanie ich za pomocą HyperDrive ColorSpace. Dlaczego mogę polecić fotografującym taką właśnie metodę?

Nepal, Pokhara. Ostatnie ładowanie na dzień przed wylotem w Himalaje


Po pierwsze, bo jest szybka. Zgrywanie jednej karty 32GB zajmuje mniej niż oczekiwanie na lunch, około 20 minut. Co ważne, używam głównie szybkich kart firmy SanDisk, więc pewnie ma to również wpływ na duże tempo. Ale zgrywałem zdjęcia uczestników z bardzo różnych kart i szybkość także była satysfakcjonująca.

Po drugie, do zgrywania zdjęć nie potrzebuję prądu. Fotobank ma akumulator, który wystarcza na bardzo długo (na jednym ładowaniu może zrzucić około 200GB materiału), ładowałem go profilaktycznie raz na tydzień, ale chyba trochę na zapas. Nie mając zresztą dostępu do prądu, iPhona, iPada i kamery ładowałem przez Hyper Juice, co też mogę szczerze polecić jako własny zapas prądu nawet na kilka pełnych cykli!

Po trzecie,  niska waga Hyperdrive, który zastępuje mi przecież komputer. Waży na tyle mało, że mogę go nosić przy sobie – dzięki czemu czuję się bezpieczniej niż jeśli miałbym zostawiać go w hotelu lub schronisku. Rozmiarem przypomina typowy przenośny 2,5 calowy dysk w obudowie.

Po czwarte, na ekranie samego urządzenia lub na iPadzie podłączonym za pomocą connection kit – można przeglądać RAWy i to w dość szybkim tempie, mając także dostęp do histogramu czy innych informacji. Mimo iż nie zamierzałem ich na miejscu wywoływać, mogłem przejrzeć, co udało mi się już utrwalić i przygotować wstępną selekcje zdjęć. Wrażenia przy przeglądaniu zdjęć na iPadzie – bezcenne ;)

Po piąte, w łatwy sposób montując nowy dysk mogę mieć kolejny fotobank, kolejne małe archiwum, zapewniające bezpieczną kopię moich zdjęć. To daje także możliwość tym bardziej wrażliwym (czytaj: profesjonalistom) stworzenia kolejnej kopi wszystkich zdjęć na zapasowym dysku, który można zdeponować w hotelowym sejfie ;)

Po szóste, Hyperdrive można ładować poprzez USB. Jeśli kiedykolwiek pomyślałem, że niekoniecznie mi się to przyda, to po pierwszym przełączeniu źródła prądu na generator w naszym ulubionym hotelu w Kathmandu już wiedziałem, że kilka moich zasilaczy bezpowrotnie padło i ładowanie przez USB jest moją jedyną nadzieją na najbliższy miesiąc…

Po siódme… hmm siedem to szczęśliwa liczba (chociaż sam wolę trzynastkę), więc chyba po prostu szczęście wielkie miałem, że to wszystko zdążyło się przed moim wyjazdem wydarzyć i bez żadnych strat w plikach dotarłem bezpiecznie do domu.

 

Podsumowując: do mojego Work-Flow dołączył HyperDrive ColorSpace for iPad z dwoma dyskami 500GB (i maleńkim śrubokrętem ;)) bez którego już nie wyobrażam sobie żadnej fotoekspedycji. Niezależnie od tego, czy zabiorę ze sobą notebooka czy iPada, fotobank zawsze będzie mi towarzyszył w torbie fotograficznej.
Szczerze polecam i mam nadzieje, że opisana metoda na bezpieczny backup ocali niejedno piękne zdjęcie, które może w przyszłości będziemy mieli okazję oglądać na łamach magazynu PokochajFotografie.pl

Michał Mrozek